Jedną z długofalowych konsekwencji II wojny światowej okazała się radykalna zmiana polskich granic. Niekonsultowane z przedstawicielami legalnych władz Rzeczypospolitej „przepchnięcie” jej terytorium na zachód, przy równoczesnym „amputowaniu” wschodnich województw, nie pozostało bez wpływu na dalsze losy tych obywateli II RP, którym udało się przetrwać horror militarnych zmagań.
Wraz z wypieraniem Niemców z wschodnich województw przedwojennej Rzeczypospolitej (co nastąpiło pomiędzy styczniem, a październikiem 1944 r.) obejmująca zarząd nad tymi obszarami administracja sowiecka z miejsca przystąpiła do ich planowej sowietyzacji. Jej funkcjonariusze nie mieli potrzeby wypracowywania nowych procedur, jako że sięgnięto po sprawdzone „wzorce”, wdrażane na ziemiach polskich, okupowanych przez Armię Czerwoną po 17 września 1939 r.
Z typową dla Sowietów skłonnością do tworzenia faktów dokonanych, polską ludność na Kresach Wschodnich przeznaczono do kolejnej fali deportacji. Niezgodne z obowiązującymi regulacjami prawnymi wysiedlenia (a przy tym wciąż niezatwierdzone przez anglosaskich sojuszników Stalina) w oficjalnej propagandzie określono mianem „repatriacji”. Ten kłamliwy eufemizm nie odpowiadał stanowi faktycznemu. Stanowiąca większość „repatriantów” ludność polska zamieszkiwała bowiem m.in. Wileńszczyznę i ziemię lwowską od setek lat. Dość wspomnieć, że najstarsze wzmianki o przybyłych z rdzennych ziem polskich osadnikach na Wołyniu pochodzą z czasów księcia Bolesława Wstydliwego (1243-1279).
Wytyczne kremlowskich specjalistów od nowomowy nie pozostawiały jednak złudzeń co do zamierzeń Stalina. Zobowiązani byli respektować je również przedstawiciele instalowanej wówczas w Polsce „władzy ludowej”. Dodajmy, że opartej na kadrach moderowanego z Moskwy Związku Patriotów Polskich oraz Polskiej Partii Robotniczej.
Polskich mieszkańców wschodnich województw II RP czekała zatem droga przez mękę w dosłownym rozumieniu tego stwierdzenia. Według relacji zebranych przez ks. Józefa Anczarskiego „(…) przesiedlenie (…) odbywało się w warunkach potwornych. Można je zestawić z wywożeniem kilku milionów sztuk bydła (…). Długie czekanie na transport na stacjach kolejowych nawet w miesiącach zimowych pod szałasami (…). Nieludzka udręka chorych i starców, matek z małymi dziećmi i umierającymi w drodze z wyniszczenia, niewygód i chorób”.
Tygodnie spędzane bydlęcych wagonach nie pozostawały bez wpływu na ogólną kondycje wysiedlanych. W wysłanym 8 grudnia 1944 r. transporcie z wołyńskich Sarn - ogółem 124 rodziny w 24 wagonach towarowych – „(…) zachorowało sporo dzieci na odrę i niedyspozycje żołądkowe, a to z powodu zimna i braku żywności. Większość ewakuowanych nie miała co jeść”. W przypadku tego (ale też innych) transportu tragizm wymuszonej podroży mógłby w jeszcze bardziej się pogłębić, gdyby nie inicjatywy napotykanej na trasie przejazdu ludności. Dodajmy, że na ogół sama cierpiąca na niedobory żywności i opału. Na porządku dziennym były również wyłudzenia i malwersacje ze strony sowieckich administratorów kolei.
Niewiele tylko lepsze warunki czekały na „repatriantów” w ich docelowych miejscach osiedlenia. Większość z nich trafiła bowiem na tzw. Ziemie Odzyskane, tj. m.in. na Pomorze Zachodnie i Ziemię Lubuską. W wyniku zmagań wojennych oraz rabunku przez Armię Czerwoną, nowi mieszkańcy tych obszarów zmuszeni byli egzystować na zgliszczach dawnych ośrodków miejskich. Wystarczy wspomnieć, że miasta takie jak Piła, Legnica czy Krosno Odrzańskie, zostały w znacznym procencie zniszczone. Pod tym względem znamienny jest los Nidzicy, wkrótce po zdobyciu w styczniu 1945 r., bezkarnie rabowanej i dewastowanej przez rozbestwionych „krasnoarmijców”.
„Repatrianci” (w publicystyce często określani także mianem „pionierów”) musieli zatem organizować sobie warunki do życia od zera. Do tego przy co najwyżej symbolicznym wsparciu administracji centralnej, za to pośród zgliszczy, watah sowieckich maruderów i coraz liczniej napływających szabrowników.
„Nie mieliśmy niczego poza samymi sobą i modlitwą” – wspominała po latach jedna z mieszkanek przedwojennego województwa stanisławowskiego – „Przez długie miesiące za rarytas uchodziły ziemniaki i chleb. Najstraszniejszy był jednak mróz…”.
Obawy wzbudzała również niepewna sytuacja na obszarach przez polską administracje nadal nie w pełni kontrolowaną. Wieści „(…) że tam, na zachodzie zabijają (…)” nie pozostały bez wpływu na morale wymęczonych zsyłką przesiedleńców. Według relacji Ryszarda Karczka: „W Katowicach była zbiórka pieniędzy na kolejarzy, którzy w zamian zwolnili, bo nie wolno było im się zatrzymywać. W tym zwolnionym biegu wyrzucaliśmy nasze rzeczy na tory kolejowe i wyskakiwaliśmy”. Tym sposobem, część „repatriantów” zdołała osiedlić się m.in. na obszarach obecnej aglomeracji śląskiej, zamiast trafić w faktyczną pustkę osadniczą terenów poniemieckich, poddawanych wówczas grabieży przez „sołdatów” Stalina.
Ten bardzo trudny okres znalazł swój przejaw także w kulturze popularnej – by wspomnieć takie produkcje filmowe jak „Prawo i pięść” oraz „Pułkownik Kwiatkowski” - a także w beletrystyce (m.in. zbiór opowiadań Sławomira Rogowskiego „Za tamtymi drzwiami”).
Paradoksalnie, mimo skrajnie trudnych warunków, mieszańcy Kresów Wschodnich, którzy trafili na Ziemie Odzyskane, do pewnego stopnia mogli uznać się za wybrańców losów. Nie wszystkim bowiem przedstawicielom polskiej społeczności zamieszkującej m.in. Wołyń i przedwojenne województwo poleskie udało się wyruszyć na zachód. Wielu podzieliło los ofiar deportacji z lat 1940-1941 i tym samym, na długie lata, trafiła w głąb sowieckiego „raju”.
„Repatriacje”, lansowane przez powojenne władze jako „dziejowy sukces”, dopełniły procesu depolonizacji Kresów Wschodnich. Szacuje się, że tylko do końca 1946 r. z wspomnianego obszaru wysiedlono blisko 1 milion 400 tysięcy ich polskich mieszkańców. Przy czym kolejną fala „repatriantów” (blisko ćwierć miliona) trafiła do post-jałtańskiej Polski w drugiej połowie lat 50. Wśród nich znalazł się znany z pamiętnego występu na igrzyskach olimpijskich w Moskwie (1980) tyczkarz Władysław Kozakiewicz oraz zjawiskowy muzyk Czesław Niemen.
Jak podsumował ten proces wspominany ksiądz Anczarski: „To wszystko jest osobnym rozdziałem wyniszczania narodu przez piekielny Kraj Rad”.
Zawarte w niniejszym tekście cytaty pochodzą z poniższych źródeł i opracowań:
Ks. J. Anczarski, Kronikarskie zapisy z lat cierpień i grozy w Małopolsce Wschodniej 1939-1946, Lwów-Kraków 1998
G. Hryciuk, Przesiedleńcy. Wielka epopeja Polaków, 1944-1946, Kraków 2023
E. Ostrowska, Nim jabłoń zdziczeje, Warszawa 1968
S. Rymaszewski, Wykarczowani zza Buga, Gdańsk 2004