Po zmaganiach żołnierzy Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” z sowieckimi najeźdźcami (pod Jabłoniem i Milanowem 29 i 30 września 1939 r.) nieuchronnie zbliżała się konfrontacja z Niemcami. Dowodzący tym związkiem taktycznym generał Franciszek Kleeberg zamierzał bowiem poprowadzić swoich podkomendnych w kierunku Dęblina, a następnie uzupełnić zaopatrzenie w Głównej Składnicy Uzbrojenia nr 2 w Stawach. Sęk w tym, że na szlaku planowanego przemarszu operowały jednostki niemieckie z XIV Korpusu Zmotoryzowanego.
Zwarcie pomiędzy liczącą wówczas ok. 25 tys. żołnierzy Grupą Operacyjną, a wspomnianym korpusem (ok. 30 tys.) było zatem nieuniknione. Niemcy początkowo nie docenili swojego przeciwnika. Przeważało wówczas przekonanie, w myśl którego strona polska nie dysponowała już większymi związkami taktycznymi. Podobnie jak kilka tygodni wcześniej w kontekście Armii „Poznań”, także tym razem Niemców zawiódł zwiad lotniczy. Z tego względu dysponujący nieprecyzyjnymi informacjami generał Gustav von Wietersheim (dowódca XIV Korpusu) wysłał w pierwszym rzucie trzy bataliony piechoty zmotoryzowanej uzupełnione dywizjonem artylerii. Na licznych i dobrze już ostrzelanych kleeberczyków siły te okazały się dalece niewystarczające.
W efekcie tego rozpoczęta rankiem 2 października konfrontacja przybrała formę kilkudniowej, zaciętej bitwy. W jej trakcie niemieccy żołnierze nie raz zmuszeni byli ustępować pola swoim przeciwnikom (m.in. w trakcie walk w rejonie Woli Gułowskiej), a nawet sondować możliwość uzyskania wsparcia ze strony zajmujących Łuków Sowietów. Wyczerpanie zapasów amunicji uniemożliwiło jednak kontynuacje walki, mimo że morale kleeberczyków (a co za tym idzie ich zapał do dalszej walki) miało się wówczas bardzo dobrze. Według wspomnień pułkownika Adama Eplera (uczestnika bitwy pod Kockiem): „Oddziały rozrzucone w terenie, zatrzymane nastaniem ciemności, niecierpliwiły się, że stoją na miejscu. Jeszcze rano dnia 5 października żądały rozkazu natarcia. Żołnierz czuł się zwycięzcą”.
Dlatego tym trudniejszą była decyzja, którą generał Kleeberg zmuszony był wówczas podjąć. Ustalone z Niemcami przerwanie walki od godz. 19.30 nie zostało przez nich dotrzymane, bo jeszcze przez kilka kolejnych godzin: „(…) przewalały się huragany ognia artylerii (…). Pociski biły po oddziałach (…), po taborach, zaprzęgach artyleryjskich, zadając im dość poważne straty”. Przywoływany pułkownik Epler, nie bez łatwo uchwytnej kąśliwości, podsumował tę sytuacje stwierdzając: „(…) rycerskość i honor niemiecki wykazały swą wysoką wartość”…
Dopiero około godziny 1.00 Niemcy przerwali ostrzał, niemal do ostatniej chwili nie dając wiary w kapitulacje SGO „Polesie”. W ostatnim rozkazie do swoich podkomendnych generał Kleeberg stwierdzał: „(…) nie straciliście nadziei i walczyliście dalej. Najpierw z bolszewikami – ostatnio w trzydniowej bitwie pod Serokomlą (tj. pod Kockiem) z Niemcami. Wykazaliście hart ducha i odwagę w masie zwątpień i dochowaliście wierność Ojczyźnie do końca (…). Dziękuję wam za wasze męstwo i waszą karność – wiem, że staniecie, gdy będzie trzeba. Jeszcze Polska nie zginęła. I nie zginie”.
Tym samym ostatnia bitwa wojny obronnej 1939 r. dobiegła końca.
Dla spragnionych wiedzy:
A. Epler, Ostatni żołnierz polski kampanii 1939 roku, Tell Awiw 1942
R. Primke, M. Szczerepa, Kock 2-5 X 1939. Ostatnia bitwa Września i jej dowódca, Zabrze 2011
W. Zalewski, Kock 1939, Warszawa 2005