Nie miał głosu Eugeniusza Bodo, aczkolwiek miał prezencje ścinającą z nóg niewiasty dwudziestolecia międzywojennego. Nie dość na tym szarmancją przebijał ponoć nawet Witolda Zacharewicza (odtwórcę roli króla Zygmunta Augusta w pierwszej polskiej produkcji filmowej wyemitowanej w eksperymentalnej stacji telewizyjnej). Mowa tu o Franciszku Brodniewiczu, aktorze, którego Jadwiga Smosarska (jedna z najbardziej popularnych aktorek wspominanego okresu) określiła jako „aktora idealnego”.
Zanim do tego doszło ów syn poznańskiego krawca (ur. 29 listopada 1892) udzielał się na lokalnych scenach Wielkopolski, by finalnie przenieść się na scenę stołeczną (m.in. w Teatrze Polskim). Rychło zainteresowało się nim kino i tym sposobem trafił on na wielki ekran. Oparty na powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza „Doktor Murek zredukowany” oraz ekranizacja „Wiernej Rzeki” Stefana Żeromskiego to tylko niektóre spośród aktorskich kreacji tego wyjątkowego aktora.
Niewątpliwie jednak jego szczególnym osiągnięciem był udział w jak na tamte czasy wysokobudżetowej produkcji filmowej pt. „Pan Twardowski” (1936). Wspólnie z tak wytrwanymi aktorkami/aktorami jak m.in. Maria Bogda, Maria Barszczewska i Kazimierz Junosza-Stępowski wziął udział w widowisku, które po dzień dzisiejszy uznawane jest za jedno z najbardziej spektakularnych przedsięwzięć międzywojennego kina.
W trakcie niemieckiej okupacji nie podjął ofert udziału w niemieckojęzycznych produkcjach wyświetlanych w polskich kinach. Zamiast tego pracował jako kelner. Wykazał się również empatią wobec Polaków żydowskiego pochodzenia, na których polowali Niemcy. Stąd udało mu się przechować w swoim mieszkaniu Rachelę Adler, która przeżyła wojnę.
Nie przeżył jednak jej on. Zmarł 17 sierpnia 1944 r, w efekcie stresu spowodowanego eksplozją niemieckiej bomby lotniczej, eksplodującej w podwórzu budynku w którym mieszkał.