Skip to main content

W okresie PRL żołnierze Samodzielnej Grupy Operacyjnej (SGO) „Polesie” doczekali się uhonorowania za ich ofiarność w zmaganiach z Niemcami. Równocześnie jednak władze wspomnianego tworu politycznego dokładały starań, by z ich szlaku bojowego we wrześniu 1939 r. „wygumkować” każdą wzmiankę o konfrontacjach z drugim uczestnikiem agresji na Polskę, tj. z Sowietami. 

 

Podkomendni generała Franciszka Kleeberga (tj. dowódcy wspomnianego związku taktycznego) we wrześniu roku pamiętnego mieli bowiem do czynienia nie tylko z jednostkami Wehrmachtu, ale także właśnie z czerwonoarmistami. Nic w tym dziwnego, bo w obliczu rozpoczętej 17 września 1939 r. sowieckiej inwazji zwarcia z Sowietami można się było spodziewać raczej wcześniej niż później. Także z tego względu, że trzon przyszłej SGO „Polesie” – tj. 60. Dywizja Piechoty („Kobryń”) – sformowany został na obszarze kresowego województwa polskiego. 

 

Za preludium do tej konfrontacji można uznać noc z 26 na 27 września 1939 r., kiedy to podczas nocnego marszu kleeberczyków z Szacka do Włodawy rozpoznanie piechoty w rejonie wsi Grabów natknęło się na sowieckie czołówki pancerne. Mimo że je przepędzono, to jednak potwierdziło się spodziewane nadejście najeźdźcy ze wschodu. W trakcie przekraczania Bugu „(…) bolszewiczki samolot latał bez przerwy nad przeprawami (…)”, nie atakując jednak polskich oddziałów (sowieckie lotnictwo unikało bombardowań obszarów na zachód od tej rzeki w obawie przed omyłkowym zaatakowaniem jednostek niemieckich). Bez większych trudności udało się zatem dotrzeć do Włodawy i po obsadzeniu zniszczonego miasta zabezpieczyć drogę m.in. na Parczew i Piaski Luterskie. 

 

To właśnie we Włodawie udało się przeprowadzić kolejny etap reorganizacji SGO „Polesie” oraz uzupełnić tak potrzebne wówczas zaopatrzenie. Ponadto szeregi Grupy uzupełnili marynarze z Flotylli Pińskiej w sile jednego batalionu. Nie było wówczas jeszcze pewności czy zasadniczy cel marszu kleeberczyków – Warszawa – broni się nadal. Według wspomnień uczestniczącego w epopei SGO „Polesie” pułkownika Adama Eplera „(…) warszawska stacja (radiowa) przestała działać, ale myśleliśmy, że jest tylko uszkodzona. Wiadomości o poddaniu się Warszawy nie braliśmy poważnie: Niemcy już trzykrotnie powiadamiali cały świat o zdobyciu Warszawy”. 

 

Generał Kleeberg zdecydował wówczas o podjęciu marszu na kierunku Żelechów-Kock, w zamiarze rozpoznania sytuacji do dalszego działania. To właśnie w tej przestrzeni miało się rozstrzygnąć: „(…) czy Grupa uderzy w kierunku na Warszawę, gdyby ta jeszcze walczyła, czy pójdzie na zachód przez Dęblin (…)”, gdzie w pobliskich magazynach (tj. w Stawach) zamierzano raz jeszcze uzupełnić zaopatrzenie. Wyznaczone zadanie do łatwych nie należało, bo na szlaku planowanego przemarszu operował m.in. niemiecki XIV Korpus Zmotoryzowany dowodzony przez gen. Gustava von Wietersheima.  

 

Jednak w dniach 29-30 września 1939 r. to nie z Niemcami przyszło zmagać się podkomendnym generała Kleeberga. Bowiem od wczesnych godzin porannych pierwszego z wymienionych dni pochód wspomnianych zakłócany był przez sowieckie samoloty. Skuteczność ognia pokładowego tych jednostek była znikoma. Niemniej znać było, że sowiecki napór tężeje. Około południa doszło do wymiany ognia z bliżej nierozpoznanym oddziałem piechoty wroga, z którym starli się żołnierze 82. Pułku Piechoty. Mimo dysponowania przez czerwonoarmistów kilkunastoma czołgami oddział ten udało się przegnać w kierunku wsi Jabłoń. 

 

To właśnie w tej miejscowości, obsadzonej przez sowiecką piechotę, doszło do zwarcia, w którym swoją wartość bojową wykazali zarówno piechurzy ze wspomnianego pułku, jak i wspierająca ich bateria artylerii polowej. Przy czym satysfakcja ze zwycięskiej walki zmieszała się z grozą makabrycznego „znaleziska”. Według cytowanego już wcześniej pułkownika Eplera „(…) natknęli się oficerowie na mieszkańca Jabłoni, kopiącego grób żołnierski. Obok leżały trupy zmasakrowane w polskich żołnierskich mundurach. Byli to dwaj podoficerowie (…). Zamordowali ich bolszewicy i swym zwyczajem, znanym nam jeszcze z 1920 r. obdarli trupy z odzienia”.  

 

Noc z 29 na 30 września upłynęła podkomendnym generała Kleeberga na uporządkowanym przemarszu w wyznaczonym dzień wcześniej kierunku. Dopiero w godzinach popołudniowych drugiego ze wspomnianych dni nasiliła się aktywność sowieckiego lotnictwa. Niewiele później żołnierze 79. Pułku Piechoty meldowali o natknięciu się we wsi Milanów na sowiecki zwiad konny. Wkrótce pojawiła się również sowiecka piechota i przy wsparciu lekkiego działa „(…) szły gęste masy piechoty, silnie strzelające”. Mimo dostrzegalnego zapału „krasnoarmiejców” ostrzał kleeberczyków okazał się jednak wystarczająco skuteczny, by „(…) oddział sowiecki przestał istnieć”. Jak wspominał pułkownik Epler: „Bój pod Milanowem był ostatnim zetknięciem się Dywizji Kobryń z bolszewikami”. 

 

Już niebawem, tj. 2 października 1939 r., generał Kleeberg i jego żołnierze mieli rozpocząć swoją najsłynniejszą batalię, tym razem z jednostkami niemieckiego najeźdźcy. 

 

Dla spragnionych wiedzy: 

 

A. Epler, Ostatni żołnierz polski kampanii 1939, Tel Awiw 1942 

W. Włodarkiewicz, Polesie 1939, Warszawa 2011

A. Zawilski, Bitwy polskiego września, Kraków 2009